wtorek, 6 marca 2012

Rozdział V Nawoływanie i spiżowy sierp

Mark opadł z westchnieniem na krzesło, jakby w całym tym dramatycznym geście miał ująć całę swoje rozgoryczenie i... jakąś dziwną ulgę. Znajdował się w swoim domu, w jadalni. Mark zawsze przychodził do tego pokoju, gdy był smutny. Kiedy miał 6 lat dowiedział się  że Święty Mikołaj nie istnieje całą Wigilię przesiedział właśnie w tym pokoju. Teraz, gdy nie umie wyznać nić domniemanej ukochanej też tu przychodzi. Może to jasne, muślinowe firanki go uspakajają, a może obraz Niebieskiej Pani, jak to lubił ją nazywać w dzieciństwie. Niebiaska Pani była kobietą na obrazie ubraną w szmaragdową suknię. Mark wyobrażał sobie, że jest utkana z odbicia nocnego nieba w jeziorze, przy którym stała. Kobieta z obrazu uśmiechała się, jakby chciała powiedzieć ,,Jutro będzie lepiej". Patrzenie na Niebieską Panią zawsze podnosiło go na duchu, ale teraz nie pomogło. Mark westchnął jeszcze raz i podniósł się powoli z krzesła. Skierował się prosto do swojego pokoju, lecz nagle stanął jak wryty. W jego głowie usłyszał dziwny dźwię, jakby muzykę, wołanie. Dźwięk uwiódł go tak bardzo, że zapomniał gdzie w ogóle się znajduje. Słyszał tylko to nawoływanie. Machinalnie odwrócił się i jakby w transie powędrował ku drzwiom. Wyszedł na dwór.
W River Creek istniałl bardzo stary, dębowy las. Podczas II Wojny Światowej był schronieniem dla partyzantów. Teraz właśnie tam kierował się Mark. Stawiał równe kroki, oczy miał półprzymknięte. Słuchał tylko muzyki, która robiła się coraz głośniejsza. Wszedł do lasu. Szedł około dziesięciu minut, wtem muzyka ustała i chłopak zorientował się gdzie się znajduje. Doleciał do niego strzępy wspomnień: dom, las, droga, dziwne nawoływanie. Znajdował się dość głęboko w lesie, tu nie dochodziły żadne odgłosy, nawet śpiew ptaków. Mark rozejrzał się dookoła. Postanowił natychmiast wrócić do domu. Mimo to nie ruszył się z miejsca. Zastanawiał się, co to mogła być za muzyka. Słyszał ją bardzo wyraźnie, to nie mogło być żade złudzenie. Kojarzyło mu się to z... wołaniem, jakby coś przyciągało go do siebie. Jeszcze raz obejrzał się dookoła. Tym razem ujrzał jakieś ulotne mignięcie z lewej strony. Mark obrócił się po raz kolejny, oddychając głośno ze strachu. Mignięcie, które ujrzał było koloru ognistoczerwonego. Powoli ruszył z miejsca. Nagle usłyszał głuche, warczenie. Krzyknął gwałtownie odsuwając się do tyłu. Upadł na grunt. Dysząc głośno nasłuchiwał kolejnego dźwięku. Znowu rozległo się warczenie, tym razem głośniejsze  i bardziej złowrogie. Było już bardzo ciemno, Mark nie rozróżniał kolorów ani kształtów.  Poderwał się z ziemi i zaczął uciekać, prowadzony instynktem ucieczki,  czując, że coś idzie za nim, a raczej biegnie powarkując złowrogo i szyderczo. Chłopak przyśpieszyl kroku, zboczył z dróżki i zaczął przedzierać się przez gęstą ścianę drzew. Co chwila potykał się o wystające korzenie, czubki gałęzi wplątywały mu się we włosy, ale Mark biegł dalej nie czując zmęczenia. Potknął się o coć ostrego i rozciął sobie kolano, czuł, jak krew spływa mu po łydce. Rana pewnie była bardzo głęboka. Adrenalina buzowała mu w żyłach, strach dodawał skrzydeł. Na karku prawie czuł oddech nieznajomej istoty, więc stawiał większe kroki próbując zgubić ,,coś". Zauważył, że znalazł się w wąskim parowie, którego niewyskokie, aczkolwiek strome ściany pokrywały drzewa. Wtem ujrzał przed sobą wielki głaz, wysoki na około sześciu metrów - za wysoki, żeby się na niego wspiąć, a parów za wąski i miał zbyt strome ściany, żeby obejść kamień. Mark znalazł się w pułapce. Kolano piekło go niemiłosiernie, nogawkę lewej nogi miał całkowicie zakrwawiną. Nie widział już ksztaltu, ale czuł jego obecność. Zrobiło mu się ciemno przed oczami, czuł już zimny oddech śmierci - nawet jeżeli istota zostawiła go w spokoju, to wykrwawi się . Upadła na ziemię, oparł się o omszały głaz. Wtem po raz kolejny zauważył ognistoczerwone mignięcie, bardzo wyraźnie, choć była już ciemna noc. Odwrócił z wysiłkiem głowę i zobaczył coś, od czego znów zawładnęła nim panika: z drzew pokrywających ściany wąwozu wyszła szczupła postać, odziana w zwiewną, czarną jak smoła sukienkę. Postać miała rude włosy. To była Dalhia Rove.
Mark zacisnął powieki i otworzył je ponownie, ale Dalhia nie zniknęła. W ręku ściskała ogromny, spiżowy, ostry jak brzytwa sierp. Z jej oczu zniknęła lodowatość, teraz byl tam jakiś upiorny wyraz, którego Mark nie potrafił rozpoznać. Podchodziła do niego, bosymi stopami, szepcząc jakieś niezrozumiałe dla Mark'a słowa. Chłopak czuł, że zaraz umrze, nawet jeżeli się nie wykrwawi, to Dalhia przebije go sierpem, wyczuwał dobrze jej zamiar. Wyglądała upiornie i zarazem pięknie. Była coraz bliżej niego, Mark coraz wyraźniej widział ostrze sierpa. Zacisnął powieki jeszcze raz, łzy poleciały mu po twarzy, czekając na śmiertelny cios. Ale ten nie nastąpił.

1 komentarz:

  1. Hej! Bardzo fajne opowiadanko ;)
    creapyandpainfull.blogspot.com
    ZAPRASZAM < 3

    OdpowiedzUsuń